29 listopada 2016

[FD] #3 Broken

Alicia oparła głowę o szybę i obserwowała uciekający krajobraz. Lasy, łąki, pastwiska, teraz to wszystko wyglądało tak... Dziko. Zjawiskowo. Doskonale. Uśmiechnęła się. Otaczał ich chaos i ten chaos był piękny.  Człowiek, starając się wprowadzić ład i harmonię, tylko niszczył to piękno.
Flynn siedział obok niej, delikatnie trzymając jej dłoń i wpatrując się w drogę. Caine co chwilę zerkał na niego w lusterku, ale chłopak starał się udawać, że tego nie widzi. Mężczyzna był strasznie rozdrażniony odkąd dowiedział się, że jadą z nimi. Jednak argument "nawet nie potrafisz obsługiwać się tym ustrojstwem" ostatecznie go przekonał. Flynn nadal nie rozumiał jak po takim czasie nadal nie nauczyli się posługiwać bronią. Przecież musieli wcześniej trafić na jakichś umarlaków, ludzi, kogokolwiek.
Spojrzał za siebie. Mackenzie położyła się na siedzeniu, a Jenna z zamkniętymi oczami gładziła jej włosy. Była to drobna staruszka, z krótkimi włosami i zmarszczkami na całej twarzy, nie wyróżniała się za bardzo. To był bardzo niebezpieczny świat dla takich ludzi. I dla ludzi, którzy się z takimi ludźmi trzymali.
"Im szybciej dotrzemy na wybrzeże, tym szybciej będziemy mogli się pożegnać", pomyślał Flynn. Ta rodzina tylko by ich spowalniała, sami z Alicią poradzą sobie lepiej. Jednak ona chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Spojrzał na nią.
Czekoladowe fale łagodnie opadały na jej klatkę piersiową. Były zbyt długie, niebezpieczne, a jednak nie mógł jej przekonać do małego cięcia. Drobne, blade usta były nieznacznie rozchylone, prosty nosek poruszał się przy każdym wdechu, a lekko opadające, szczenięce oczka w zamyśleniu obserwowały świat za oknem.
Nie pasowała tutaj. Była dzieckiem, a nie żołnierzem. Przypominała mu księżniczkę z bajki - wrażliwą i niewinną, nieprzygotowaną do ciągłej walki o przetrwanie, poszukującą swojego księcia na białym rumaku, który ją ochroni przed złym światem.
Ale pozory mylą.
Oh, jak bardzo mylą. Ścisnął mocniej jej dłoń.
Po kilku godzinach jazdy, auto nagle się zatrzymało.
- Czemu stoimy?
- Przerwa na siusiu - Alicia wyprostowała się i rozciągnęła ręce. Mackenzie usiadła nieprzytomnie i przetarła oczy.
- Sprawdzę samochody, może coś w nich jeszcze jest. Wy - warknął do rodzeństwa - moglibyście się na coś przydać i sprawdzić stację.
- Jasne - uśmiechnęła się do nich Alicia, w czasie gdy Flynn wyskoczył z samochodu i, nie czekając na siostrę, wbił do budynku, otwierając drzwi z impetem. Spokojnie podszedł do jedynego szwendacza w zasięgu wzroku i bez emocji wbił mu ostrze w skroń. Gdy się odwrócił, zauważył Alicię, stojącą kilka metrów dalej, niepewnie trzymającą nóż.
- Co? - warknął, wycierając ostrze o ubranie umarlaka. Dziewczyna pokręciła głową i rozejrzała się od niechcenia. Na szafkach nie zostało zbyt wiele produktów, wiele z nich pewnie już była przeterminowana. Jej uwagę przykuł kolorowy koszyk z zabawkami z jakiejś promocji.
- Musimy porozmawiać - powiedział Flynn, ruszając za nią w stronę koszyka.
- Co ty nie powiesz.
Alicia wyciągnęła z kosza śnieżnobiałego misia z różową kokardką na szyi  i uśmiechnęła się ponuro. Po chwili odwróciła się i chciała wrócić do vana, ale Flynn ją powstrzymał.
- Zostaw to.
- Kenzie...
- Wiem - przerwał jej. - Alicia, gdy dotrzemy na wybrzeże, będziemy musieli się pożegnać z rodzinką.
- O czym ty mówisz?
- Nie udawaj idiotki. Są balastem, pojechaliśmy z nimi tylko dlatego, że mieli samochód...
- Flynn, przestań. Zachowujesz się jak dupek. Nie jesteś taki. My nie jesteśmy tacy. Nie zostawimy ich, nie poradzą sobie bez nas.
- My nie poradzimy sobie z nimi. Psychopata, przygłucha i histeryczka. I do tego ta dziewczynka... Właściwie to ona jest z nich wszystkich najbardziej pomocna.
Alicia spojrzała na niego z szeroko otwartymi ustami i prychnęła z niedowierzaniem.
- Czy ty słyszysz sam siebie? Traktujesz ich jak przedmioty. "Oh, ten jest zepsuty, ale ta umie trzymać broń to się przyda". No kurwa, ludzi się nie używa.
- Jeśli nie wykorzystujesz ludzi, oni wykorzystają ciebie.
- Kto cię tego nauczył? Ojciec?
Jego dłoń mimowolnie powędrowała w górę, jednak zatrzymał ją tuż zanim dotknęła policzka Alicii. Dziewczyna zamknęła oczy i odchyliła lekko głowę, aby uciec przed ciosem.
Flynn zacisnął zęby. Ten odruch był w niej tak głęboko zakorzeniony...
Złapał ją delikatnie za podbródek i zmusił, żeby na niego spojrzała.
- Nigdy więcej o nim nie mów. To już było, nie musisz tam wracać.
  - Naprawdę? Bo za każdym razem, jak na ciebie patrzę, widzę jego. Po co komu argumenty skoro masz pięść. Chcesz go wymazać z pamięci, ale prawda jest taka, że wychował cię na swojego syna. On żyje w tobie, nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać. I to cię boli, że nie możesz tego zmienić, że...
- Przepraszam - przerwał jej nagle, przyciskając jej głowę do piersi. Zanurzył twarz w jej włosach i objął ją mocno. Odwzajemniła uścisk dopiero po chwili zastanowienia. Stali tak, żadnych słów, tylko niezręczna cisza. Dawniej, gdy do niej przychodził, oboje wybuchali płaczem.
Jednak te czasy minęły, pomyślał, ściskając ją mocniej.
- Nie przepraszaj - powiedziała po dłuższej chwili. - On też przepraszał, a następnego dnia dalej było tak samo. Flynn, nie zostawiamy Kenzie ani jej rodziny. Oni pomogli nam, my pomożemy im. Musimy.
- Proszę, nie zgrywaj bohaterki. Ostatnim razem nie skończyło się to najlepiej.
- Ostatnim razem - warknęła, wyrywając mu się z objęć. - On był egoistą. Ty byłeś egoistą. Nadal się niczego nie nauczyłeś? Ludzie giną, gdy myślisz tylko o sobie, jak uratować swój tyłek...
- Nie myślę tylko o sobie - przerwał jej cicho, chwytając ją delikatnie za dłoń. - Ludzie są niebezpieczni. Źli. Nie chcę, żebyś się na nich zawiodła. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Szkoda, że dopiero teraz o tym myślisz.
Wyrwała mu rękę i sięgnęła po misia, który upadł na ziemię w trakcie ich rozmowy.
Flynn obserwował ją z zaciśniętymi wargami.
"To nie jest takie proste! Nie jestem taki jak ty, nie jestem nieustraszony, chciałbym, ale nie jestem! Przepraszam, że nie potrafiłem się obronić, przepraszam, że jestem takim kiepskim bratem!", chciał wykrzyczeć jej prosto w twarz, jednak nie potrafił. Miała rację - wolał ją uderzyć i w ten sposób rozładować emocje niż powiedzieć jej, co o tym wszystkim myśli. Był słaby, tak jak ich ojciec.
Poczuł łzy napływające mu do oczu.
Gdy Alicia znowu na niego spojrzała, stał z podniesioną głową, zimny, obojętny. Minęła go bez słowa. Stanęła dopiero przy drzwiach.
- Młodzi są siłą. To my kreujemy świat, w którym żyjemy. Jeśli będziemy nieczuli, świat będzie nieczuły. Nie chcę, żeby dzieci takie jak Mackenzie musiały dorastać w takim świecie. Nie zostawimy ich. Pojedziemy na wybrzeże. Znajdziemy twój wyimaginowany raj. I będziemy żyć długo i szczęśliwie. Obiecuję.
Ruszyła do vana, a Flynn dopiero po chwili odważył się spojrzeć w jej kierunku.
Mackenzie siedziała na miejscu kierowcy i rozmawiała z Caroline. Alicia podeszła do nich i pokazała im misia. Na pierwszy rzut oka, dziewczynka nie wyglądała na zachwyconą, "ile ja mam lat, sześć?", mówiło jej spojrzenie, ale po krótkiej rozmowie wzięła pluszaka i obejrzała go podejrzliwie.
Alicia rozmawiała z nimi jeszcze przez dłuższą chwilę, za każdym razem gdy otwierała usta, Mackenzie i Caroline stawały się jeszcze bardziej roześmiane. Nagle spojrzała w stronę Flynna i uśmiechnęła się promiennie.
Nie, nie była księżniczką z bajki. Była królową. Niezależna, pewna siebie, pełna charyzmy i nieprzewidywalna. Ukrywała swoją siłę pod maską ślicznej, trochę humorzastej i nierozgarniętej nastolatki, ale on znał ją zbyt długo, aby dać się na to nabrać. Wiedziała, co zrobić, żebyś poczuł się potrzebny, abyś zapomniał o jej mocy. Wiedziała, jak zdobyć zaufanie, a następnie gdzie uderzyć, żeby zabolało.
I nienawidził jej za to.
Chciał być jej starszym bratem, w którym znajdzie oparcie, tak aby nie musiała ciągle grać i udawać, że nic się nie stało. Chciał panować nad całą sytuacją, być liderem, który zapewni jej bezpieczeństwo. W praktyce było kompletnie na odwrót.
Nienawidził jej, bo była idealnie przystosowana do tego nowego świata, a on nie.
Nienawidził myśli, że stała się taka przez niego. Musiała być silna tylko dlatego, że on był słaby.
Odwrócił wzrok i ruszył w głąb sklepu. Gdy już znalazł się między szafkami, jednym, szybkim ruchem wytarł policzki, a potem zaczął pakować do plecaka co ważniejsze przedmioty.

29 listopada 2016

[FD] #2 Crayons

W domku nie znaleźli nic ciekawego, jedynie kilka nowych ubrań i w miarę bezpieczne miejsce do spania. Flynn zablokował wszystkie drzwi i okna i porozkładał pułapki, aby przynajmniej było słychać ewentualnych intruzów, a Alicia w tym czasie przygotowała im łóżko i przejrzała kuchnię. Zjedli w ciszy kilka pozostałych w szafkach puszek z owocami, a potem poszli spać.
Ze snu obudziły ich strzały. Nie z centrum miasta, tak jak wcześniej, a niebezpiecznie blisko ich. Alicia bez chwili zastanowienia chwyciła za pistolet, a Flynn na palcach podszedł do okna i odsunął delikatnie firankę. Pokręcił głową.
Dziewczyna, z bronią w pogotowiu, przeszła z sypialni na przód domu i wyjrzała ostrożnie za okno. Nagle usłyszeli strzał, a potem pisk opon. Czarny sedan przejechał kilka metrów, wirując groźnie, a potem rozbił się o drzewo.
- Chodźmy, zanim pojawi się ich więcej - szepnął do niej Flynn. Gdy nie odpowiedziała, złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć na tyły domu.
Nagle przednie drzwi sedana się otworzyły. Alicia w jednej chwili wyrwała się z uścisku i wybiegła przez frontowe drzwi. Flynn zacisnął zęby i pięści, a potem ruszył za nią.
- Stójcie! - wrzasnęła mała dziewczynka, podnosząc na nich pistolet. Miała co najwyżej kilkanaście lat. Jej perłowe włosy związane były w luźnego warkocza, a drobne usta miała nierówno pokryte krwistoczerwoną szminką. Miała na sobie letnią, białą sukienkę i czerwone trampki. Właściwie to po chwili zastanowienia Alicia uznała, że jest całkiem podobna do Taylor Swift. A przynajmniej do jej młodszej wersji. Była tak urocza, że Alicia przez moment zapomniała, że w dłoni trzymała broń. Jej wzrok był stanowczy, a oni wiedzieli, że nie żartowała.
- Spokojnie, chcemy pomóc! - Alicia podniosła ręce, dalej idąc w jej kierunku. - Twój tata potrzebuje pomocy!
- To nie jest mój tata - wycedziła dziewczynka, dalej celując w Alicię.
- Widzisz?! - rzuciła pistolet i nóż na trawnik. - Chcemy pomóc!
- Mackenzie... - z samochodu wydobył się słaby, męski głos. - Opuść to.
Dziewczynka zastanowiła się przez dłuższą chwilę, a potem wybuchła płaczem i schowała broń. Alicia szybko podbiegła do rannego mężczyzny, a Flynn, korzystając z zamieszania, podniósł jej broń. Wiedział, że ona by o niej kompletnie zapomniała.
- To rany postrzałowe... Boże...
- Ja się trzech naliczyłem, nie wiem jak ty - mężczyzna parsknął histerycznym śmiechem, który przemienił się w szloch zanim dotarli do drzwi budynku. Alicia jednym ruchem zrzuciła wszystko ze stołu w jadalni, a Flynn pomógł mężczyźnie się położyć.
Dziewczynka podeszła do nich z mokrą szmatką i zaczęła spokojnie obmywać rany. Rodzeństwo spojrzało po sobie, a potem jej pomogło. Oddech mężczyzny powoli się stabilizował (a może zwalniał aż za bardzo?).
- Kenzie... Przykro mi... Tak bardzo mi przykro... - mężczyzna znowu zaczął szlochać. Dziewczynka spojrzała na niego, a potem wróciła do obmywania ran. W tym samym momencie usłyszeli kolejny pisk opon. Flynn podbiegł do okna. Na ulicy zatrzymało się kilka samochodów. Zaczęli z nich wychodzić mężczyźni, nagle zrobiło się niezwykle głośno.
- Alicia, idziemy.
Flynn podbiegł do siostry, chwycił za ramię i spróbował odciągnąć od rannego.
- Nie zostawię ich.
- Al, spójrz na nich - zdenerwowany  odsunął ją kawałek, tak aby nie mogli usłyszeć ich rozmowy. - On z tego nie wyjdzie, nie bez pomocy medycznej. Wykrwawi się tak czy siak, a ty nie możesz mu pomóc. Oboje o tym wiemy. Więc po prostu chodźmy.
- Nie, Flynn...
- Idziemy - zażądał, ciągnąc ją bardziej agresywnie za sobą.
- Poczekajcie - zatrzymała ich Mackenzie. Spojrzała na mężczyznę, a on na nią.
- Kocham cię, Kenzie...
Dziewczynka bez słowa przytuliła się do rannego, a po chwili było słychać ciche pyknięcie. Blondynka wstała, zamknęła oczy mężczyźnie i wyszeptała coś, tak że nie mogli usłyszeć.
Po chwili ciszy, ruszyła w kierunku tylnego wyjścia. Minęła ich bez słowa, jedną dłonią wycierając nos.

***

Szli za nią w ciszy przez dłuższy czas. Już dawno wyszli z miasta, teraz prowadziła ich przez las. Mimo, że wszystko tu wyglądało tak samo, Mackenzie sprawiała wrażenie, jakby wiedziała gdzie idzie. Może właśnie dlatego posłusznie za nią podążali.
- Mieszkam niedaleko - odezwała się w końcu mała. - Dzisiaj mieliśmy jechać, tutaj jest za dużo złych ludzi. Macie broń, ale nie wyglądacie zbyt groźnie, więc pewnie będziecie mogli pojechać z nami. Ale jak chcecie.
Rodzeństwo tylko spojrzało po sobie i dalej szli w ciszy. Za gęstwiną widoczny był zarys budynku.
- Powiedzcie coś. Czuję się jakbym gadała sama ze sobą.
- Przykro mi - powiedział cicho Flynn. W normalnych okolicznościach ta sytuacja nie zrobiłaby na nim zbyt wielkiego wrażenia, ale ta dziewczynka była taka młoda...
- Nieważne.
- Nie wyglądasz na zbyt przejętą - dodała po chwili Alicia.
- To nie znaczy, że nie jestem.
- Kim... Kim on dla ciebie był?
- Ojczymem. I tak go nigdy nie lubiłam.
Mackenzie przeszła w końcu przez krzaki i zaczęła biec w kierunku drewnianego budynku. Przed budowlą stał czerwony van, a obok niego dwie osoby. Kobieta w czarnych, krótkich włosach, związanych w malutkiego kitka, zagorzale gestykulowała, a łysy mężczyzna z nieprzyjemną, pomarszczoną twarzą ewidentnie próbował jej coś wytłumaczyć.
- Caro! - oboje nagle spojrzeli w stronę przybyszów. Kobieta najpierw złapała się za usta, a potem podbiegła do dziewczynki i objęła ją mocno.
- Nic ci nie jest! Tak się martwiłam! Słyszeliśmy strzały i... - przerwała, gdy zobaczyła rodzeństwo, idące w ich kierunku. Mężczyzna błyskawicznie chwycił za pistolet i skierował na nich lufę.
- Kim jest ta dwójka? - warknął.
- Nie, oni... - zawołała Mackenzie, ale mężczyzna ją zignorował.
- Albo wiecie co, mam to w dupie. Czemu jesteście na mojej posiadłości i czemu miałbym was nie zabić?
Rodzeństwo spojrzało po sobie. Alcia zacisnęła usta, a Flynn zrobił krok do przodu i stanął między nią, a mężczyzną. Ten zawahał się na moment, a potem wycelował bronią prosto w jego serce.
- Lepiej to opuść, zanim popełnisz ogromny błąd.
- Caine... - zaczęła kobieta, dalej tuląc Mackenzie. Właściwie, obie kurczowo się obejmowały, z przerażeniem patrząc na całą sytuację. Mimo wszystko, nie wyglądały na zaskoczone.
Mężczyzna prychnął i zrobił krok do przodu z uśmiechem na twarzy.
- Jesteś bezczelny, dzieciaku. Nie będziesz mi groził na mojej posiadłości.
- Na razie jestem miły. Ale moja cierpliwość też ma granice - jego dłoń wylądowała na pasku, gdzie miał pistolet. Caine podszedł do nich jeszcze bliżej, tak że dzieliło go od Flynna zaledwie kilkanaście centymetrów. Przyłożył broń do jego skroni z grymasem na twarzy.
- Jebany... Słyszałaś, groził mi! Dalej chcesz sięgać po gnata, kutasie?! - wrzasnął mu prosto w twarz, plując przy tym raz po raz.
- Przestań, jest z nami dziecko...
- Spokojnie - zaczął Flynn, podnosząc dłonie. - Nie chcemy sprawiać kłopotów. Sądziliśmy jedynie...
- Mam gdzieś, co sobie sądziłeś! Wynocha, zanim...
- Emm, jeśli mogę coś wtrącić - Alicia podniosła niepewnie dłoń i stanęła obok Flynna. Caine zlustrował ją dokładnie wzrokiem. Aż zbyt dokładnie. - Jaki ty masz kurwa problem? - spytała tak spokojnie, że Flynn aż parsknął śmiechem. Nie tego się spodziewał.
- Bawi cię to?! - przycisnął broń, tak że chłopak musiał odchylić głowę.
- Albo wiesz co, nawet nie odpowiadaj. Ale tak na przyszłość - odwróciła się na pięcie i zaczęła iść przed siebie - jeśli masz celować do mojego brata i chcesz wyglądać groźnie to chociaż odbezpiecz broń.
- Gdzie idziesz? - spytał Flynn, podążając za nią wzrokiem, w czasie gdy Caine niepewnie opuścił pistolet i zaczął go oglądać z każdej strony.
- Na spacer. Narka! - zawołała, podnosząc rękę i pokazując znak pokoju. Po chwili schowała obie dłonie do kieszeni bluzy i żwawym krokiem ruszyła piaszczystą drogą. Flynn westchnął głośno i spojrzał na kobietę zwaną Caro, oszołomioną całą sytuacją. Dał jej chwilę na przetrawienie tego.
- Ona tak ma. Lepiej żeby się wkurzyła i poszła na spacer niż żeby zrobiła coś głupiego... - zerknął na Caina, który wrócił wpieniony do vana i obserwował ich z oddali. - Łatwo się denerwuje. Szczególnie o takie pierdoły.
- Chyba nie rozumiem...
- Ja też nie. Czasami mam wrażenie, że ona po prostu się wkurza o byle co, tak dla samej zasady.  A teraz, gdy ciepłe powitanie mamy za sobą...
- Dziękuję, że nic mu nie zrobiliście - przerwała mu kobieta. - Czasami zachowuje się jak dupek, ale w końcu to mój ojciec. Rodziny się nie wybiera... Oh, i dziękuję, że pomogliście Mackenzie i... Mackenzie, gdzie jest David?
Caro spojrzała na dziewczynkę, która w czasie ich rozmowy usiadła na drewnianym płocie kawałek dalej. Nie musiała otwierać ust - jej wzrok mówił wszystko.
- Przykro mi...
Mackenzie wzruszyła ramionami, a potem zeskoczyła z płotu i ruszyła do domu.
- Nie chcę być nietaktowny... Ale to w pewnym sensie sprawa życia i śmierci. Gdzie się wybieracie?
- My... Na wybrzeże. Moja siostra pojechała tam po brata Kenzie i jego dziewczynę. Od początku wiedziałam, że z tym dzieciakiem będą kłopoty. Geny ma niestety po dziadku...
- Możemy z wami pojechać? - przerwał jej, zanim zdążyła rozgadać się na dobre. - Al nie zawsze ma tyle zapału na spacerki, samochód to byłaby miła odmiana. Ah, właśnie! - puknął się w czoło i wyciągnął dłoń przed siebie. - Jestem Flynn, a moja humorzasta siostrzyczka to Alicia.
- Caroline. Mojego ojca już niestety poznaliście. W domu jest jeszcze moja mama, ledwo słyszy, więc trzeba mówić do niej głośno i wyraźnie. Lubi, gdy mówi się na nią Jenna i...
- Caroline - przerwał jej. - Możemy z wami jechać?
Kobietę zbiła z tropu nagła zmiana tematu, ale po chwili kiwnęła niepewnie głową.
- Jasne, chociaż w ten sposób możemy wam się odwdzięczyć.
- Dziękuję - uśmiechnął się, chwycił delikatnie jej dłoń i musnął ją ustami. - Powinniśmy ruszać, jeśli chcemy ją dogonić. Ma niezłe tempo.

26 listopada 2016

[Fatal Duo] #1 We

Akcja Fatal Duo rozgrywa się w świecie The Walking Dead, kilka miesięcy po wybuchu epidemii, w wyniku której ludzie po "śmierci" wracają do życia jako szwendacze - żywe trupy.


Szli ramię w ramię. Dwie pary szmaragdowych oczu uważnie penetrowały otoczenie. Oboje czujni, skoncentrowani, ale jednocześnie jakby nieobecni. Ulica była zaniedbana, wszędzie walały się śmieci, kilka samochodów zaparkowano na środku drogi, a poza nimi nie było tu nikogo więcej. A przynajmniej żadnej żywej duszy.
Kilka budynków dalej, szwendała się garstka umarlaków. Bezmyślnie człapały jeden za drugim, kiwając się na boki. Nie stanowiły żadnego zagrożenia - były zbyt wolne i zbyt głupie.
Nagle chłopak odskoczył w bok i schylił się przy jakiejś torbie. Spojrzał na brązowowłosą, która zupełnie go zignorowała i dalej szła przed siebie, a po chwili zamachnął się i rzucił butelkę daleko przed siebie. Jej dłoń drgnęła, ale nic więcej. Szkło rozbiło się na miliony kawałków, a żółtawy płyn obryzgał najbliższego szwendacza.
- Co jest? - zawołał, doganiając ją. Nigdy nie była tak cicha. Spokojna owszem, ale nigdy cicha. Jej milczenie wydawało się takie nienaturalne, niepoprawne, nie mógł tego znieść.
- Szkoda naboi.
Flynn teatralnie przyłożył dłoń do ust i westchnął głośno.
- Niemożliwe! Zdarza ci się jednak jakaś rozsądna decyzja!
Dziewczyna pociągnęła nosem, a po chwili ciszy wyciągnęła z kieszeni gumkę i związała długie do talii włosy w wysokiego kucyka.
- Edie...
- Alicia - przerwała mu.
- To był żart - chłopak uderzył ją lekko w ramię.
- Wiem. Zawsze byłeś kiepski w opowiadaniu dowcipów - wytarła nos rękawem szarej bluzy, a po chwili sięgnęła po nóż z bocznej kieszeni plecaka. Wcześniej nosiła go za paskiem, aby mieć go pod ręką, ale wtedy ciągle o nim zapominała i co chwilę się na niego nadziewała. Tak było dla niej bezpieczniej.
Kiwnęła głową w stronę jednego ze sklepów. Szyby były całe, ale ktoś wyraźnie uszkodził zamek w drzwiach. Na wystawie leżało kilka produktów, szafki również nie były całkowicie ogołocone.
Alicia od razu po przekroczeniu progu, ruszyła za kontuar i zaczęła przeglądać pozostały asortyment. Flynn wszedł chwilę po niej i rozejrzał się dokładnie. Zaraz przy wejściu leżał nieżywy szwendacz, a między półkami zauważył dwóch kolejnych. Ktoś już załatwił brudną robotę, a to oznaczało, że nie mogli się spodziewać rarytasów na półkach.
Ruszył w kierunku Alicii, a potem oparł się plecami o ladę.
- Czego szukasz?
- Czego można szukać w monopolowym? Cholera, wszystko puste! - chwyciła jedną z butelek i cisnęła nią w szybę. Przeklęła pod nosem i z impetem usiadła na podłodze, ukrywając twarz w dłoniach.
Flynn przeczesał dłonią kasztanowe włosy i obserwował teren za oknem. Dwóch umarlaków zainteresował hałas i zaczęli w swoim ślimaczym tempie zmierzać w ich kierunku. Chłopak wyciągnął nóż i załatwił ich z obojętnością, jakby to był jedynie ich przykry obowiązek.
- Przestań. Wstawaj. Musimy iść - powiedział, wracając do Alicii. Dziewczyna podniosła głowę i odetchnęła, aby się uspokoić. Rozejrzała się szybko, a potem nagle sięgnęła pod ladę i wyciągnęła pogniecioną paczkę papierosów. Włożyła jednego do ust.
- Masz ogień?
- Nie palisz.
- Dobra. Sama znajdę - gdy wstała, on szybkim ruchem wyrwał jej papierosa i rzucił nim w rozbitą szybę.
- To nie była prośba - stwierdził spokojnie. Jak tylko ruszył w stronę półek, wyciągnęła z opakowania kolejnego.
- Mamy w ogóle jakiś plan? Równie dobrze możemy zostać tutaj, a nie szwendać się bez celu.
- Tu nie jest bezpiecznie.
Zaczął przeglądać półki, niektóre produkty wkładał do plecaka, a inne zrzucał na ziemię, gdy okazywało się, że są puste. Alicia tylko szła za nim, bawiąc się papierosami.
- A gdzie niby jest? Wiesz, coś czuję, że wymyśliłeś sobie jakiś azyl, gdzie wszystko jest idealnie, gdzie ludzie żyją jak dawniej, gdzie nie muszą walczyć o przetrwanie... Cóż, muszę cię rozczarować. Takie miejsce nie istnieje.
Chłopak odwrócił się nagle, wyrwał jej z ręki paczkę i cisnął nią o ziemię.
- Tego nie wiesz. Nasze życie nie musi tak wyglądać. Gdzieś tam czeka nasz nowy dom. Gdzieś tam ktoś pracuje nad lekarstwem, ktoś próbuje przywrócić to do porządku i my po prostu...
Dziewczyna parsknęła śmiechem, przerywając jego monolog.
- Oh, wybacz. Ale w jakiej ty kurwa bajce żyjesz? Nawet jeśli... - odwróciła na chwilę wzrok i zacisnęła wargi. - Jeśli ktoś tam pracuje nad lekarstwem na ludzkość, nie musisz się o to martwić. Raczej cię to nie dotyczy.
- Co to miało niby znaczyć?
- Jeśli ktoś pracuje nad lekarstwem to dla elity, dla uprzywilejowanych, a my, cóż, raczej...
Przerwała, gdy jego dłoń z plaskiem wylądowała na jej policzku. Złapała się za twarz i spojrzała na niego z otwartymi ustami.
- To było pytanie retoryczne. Chodźmy.
Minął Alicię i wyszedł ze sklepu, nie czekając na nią.

***

Mijali budynki jeden za drugim, rzadko do któregoś zaglądając. W takich większych miastach, nawet na obrzeżach, i tak wszystko było już zrabowane albo pełne szwendaczy i niewarte ryzyka.
Alicia wpatrywała się nieprzytomnie przed siebie, wlokąc się za chłopakiem. W pewnym momencie wyprostowała się i poprawiła plecak.
- Nie mam już siły.
Udało im się przejść całe miasto po przedmieściach, zbliżali się powoli do krańca terenu zabudowanego - jeśli do tej pory nie znajdą transportu, z rana będą musieli iść z buta do kolejnego punktu. Po drodze spotykali jedynie szwendaczy, ale w centrum miasta co jakiś czas było słychać strzały.
- Flynn, robi się ciemno.
Zwykle to ona ich prowadziła. To ona zawsze decydowała i wydawała polecenia, a Flynn wzorowo je wykonywał. Szczególnie zanim to wszystko się zaczęło. Nie była przyzwyczajona, że to on przejmował inicjatywę. A tym bardziej nie przywykła do tego, że ją ignorował.
- Masz coś do jedzenia?
- Długo masz zamiar jeszcze tak zrzędzić?
- Jak mnie kurwa ignorujesz to się nie dziw, że się przypominam.
- Nie klnij.
- No to kurwa stój! - wrzasnęła, tupiąc nogą i zaciskając pięści.
- Nie drzyj się.
-Ja pierdolę, zachowujesz się jak ojciec. Nie mów, nie rób, siedź kurwa i nie istniej!
Zanim skończyła, Flynn odwrócił się gwałtownie, podbiegł do niej i złapał ją brutalnie za policzki, tak że jego dłoń zakrywała jej usta.
- Nie drzyj się idiotko - warknął przez zaciśnięte zęby. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę. Flynn był od niej wyższy zaledwie o kilka centymetrów, ale w takiej sytuacji to była ogromna przewaga.
W końcu zacisnęła pięści i spuściła wzrok, a on ją puścił. Bez słowa wyciągnął wodę z boku jej plecaka i wziął łyka.
Po chwili ciszy, wytarła pięścią policzek i nos, a Flynn westchnął i złapał ją delikatnie za drugą dłoń.
- Przepraszam...
Nagle wyrwała mu dłoń, minęła go i żwawym krokiem ruszyła przed siebie.
- Alicia, przepraszam, nie chciałem...
Chłopak obserwował ją, gdy w kilku krokach przeszła na drugą stronę ulicy, a potem energicznie otworzyła furtkę jakiejś posiadłości. Przeczesał dłonią włosy, a potem ruszył za nią. Czekała na niego przed drzwiami, z bronią w dłoni.
- Na trzy... - powiedział spokojnie, stając z nią ramię w ramię.
© Halucynowaa | WS | X X X