29 listopada 2016

[FD] #2 Crayons

W domku nie znaleźli nic ciekawego, jedynie kilka nowych ubrań i w miarę bezpieczne miejsce do spania. Flynn zablokował wszystkie drzwi i okna i porozkładał pułapki, aby przynajmniej było słychać ewentualnych intruzów, a Alicia w tym czasie przygotowała im łóżko i przejrzała kuchnię. Zjedli w ciszy kilka pozostałych w szafkach puszek z owocami, a potem poszli spać.
Ze snu obudziły ich strzały. Nie z centrum miasta, tak jak wcześniej, a niebezpiecznie blisko ich. Alicia bez chwili zastanowienia chwyciła za pistolet, a Flynn na palcach podszedł do okna i odsunął delikatnie firankę. Pokręcił głową.
Dziewczyna, z bronią w pogotowiu, przeszła z sypialni na przód domu i wyjrzała ostrożnie za okno. Nagle usłyszeli strzał, a potem pisk opon. Czarny sedan przejechał kilka metrów, wirując groźnie, a potem rozbił się o drzewo.
- Chodźmy, zanim pojawi się ich więcej - szepnął do niej Flynn. Gdy nie odpowiedziała, złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć na tyły domu.
Nagle przednie drzwi sedana się otworzyły. Alicia w jednej chwili wyrwała się z uścisku i wybiegła przez frontowe drzwi. Flynn zacisnął zęby i pięści, a potem ruszył za nią.
- Stójcie! - wrzasnęła mała dziewczynka, podnosząc na nich pistolet. Miała co najwyżej kilkanaście lat. Jej perłowe włosy związane były w luźnego warkocza, a drobne usta miała nierówno pokryte krwistoczerwoną szminką. Miała na sobie letnią, białą sukienkę i czerwone trampki. Właściwie to po chwili zastanowienia Alicia uznała, że jest całkiem podobna do Taylor Swift. A przynajmniej do jej młodszej wersji. Była tak urocza, że Alicia przez moment zapomniała, że w dłoni trzymała broń. Jej wzrok był stanowczy, a oni wiedzieli, że nie żartowała.
- Spokojnie, chcemy pomóc! - Alicia podniosła ręce, dalej idąc w jej kierunku. - Twój tata potrzebuje pomocy!
- To nie jest mój tata - wycedziła dziewczynka, dalej celując w Alicię.
- Widzisz?! - rzuciła pistolet i nóż na trawnik. - Chcemy pomóc!
- Mackenzie... - z samochodu wydobył się słaby, męski głos. - Opuść to.
Dziewczynka zastanowiła się przez dłuższą chwilę, a potem wybuchła płaczem i schowała broń. Alicia szybko podbiegła do rannego mężczyzny, a Flynn, korzystając z zamieszania, podniósł jej broń. Wiedział, że ona by o niej kompletnie zapomniała.
- To rany postrzałowe... Boże...
- Ja się trzech naliczyłem, nie wiem jak ty - mężczyzna parsknął histerycznym śmiechem, który przemienił się w szloch zanim dotarli do drzwi budynku. Alicia jednym ruchem zrzuciła wszystko ze stołu w jadalni, a Flynn pomógł mężczyźnie się położyć.
Dziewczynka podeszła do nich z mokrą szmatką i zaczęła spokojnie obmywać rany. Rodzeństwo spojrzało po sobie, a potem jej pomogło. Oddech mężczyzny powoli się stabilizował (a może zwalniał aż za bardzo?).
- Kenzie... Przykro mi... Tak bardzo mi przykro... - mężczyzna znowu zaczął szlochać. Dziewczynka spojrzała na niego, a potem wróciła do obmywania ran. W tym samym momencie usłyszeli kolejny pisk opon. Flynn podbiegł do okna. Na ulicy zatrzymało się kilka samochodów. Zaczęli z nich wychodzić mężczyźni, nagle zrobiło się niezwykle głośno.
- Alicia, idziemy.
Flynn podbiegł do siostry, chwycił za ramię i spróbował odciągnąć od rannego.
- Nie zostawię ich.
- Al, spójrz na nich - zdenerwowany  odsunął ją kawałek, tak aby nie mogli usłyszeć ich rozmowy. - On z tego nie wyjdzie, nie bez pomocy medycznej. Wykrwawi się tak czy siak, a ty nie możesz mu pomóc. Oboje o tym wiemy. Więc po prostu chodźmy.
- Nie, Flynn...
- Idziemy - zażądał, ciągnąc ją bardziej agresywnie za sobą.
- Poczekajcie - zatrzymała ich Mackenzie. Spojrzała na mężczyznę, a on na nią.
- Kocham cię, Kenzie...
Dziewczynka bez słowa przytuliła się do rannego, a po chwili było słychać ciche pyknięcie. Blondynka wstała, zamknęła oczy mężczyźnie i wyszeptała coś, tak że nie mogli usłyszeć.
Po chwili ciszy, ruszyła w kierunku tylnego wyjścia. Minęła ich bez słowa, jedną dłonią wycierając nos.

***

Szli za nią w ciszy przez dłuższy czas. Już dawno wyszli z miasta, teraz prowadziła ich przez las. Mimo, że wszystko tu wyglądało tak samo, Mackenzie sprawiała wrażenie, jakby wiedziała gdzie idzie. Może właśnie dlatego posłusznie za nią podążali.
- Mieszkam niedaleko - odezwała się w końcu mała. - Dzisiaj mieliśmy jechać, tutaj jest za dużo złych ludzi. Macie broń, ale nie wyglądacie zbyt groźnie, więc pewnie będziecie mogli pojechać z nami. Ale jak chcecie.
Rodzeństwo tylko spojrzało po sobie i dalej szli w ciszy. Za gęstwiną widoczny był zarys budynku.
- Powiedzcie coś. Czuję się jakbym gadała sama ze sobą.
- Przykro mi - powiedział cicho Flynn. W normalnych okolicznościach ta sytuacja nie zrobiłaby na nim zbyt wielkiego wrażenia, ale ta dziewczynka była taka młoda...
- Nieważne.
- Nie wyglądasz na zbyt przejętą - dodała po chwili Alicia.
- To nie znaczy, że nie jestem.
- Kim... Kim on dla ciebie był?
- Ojczymem. I tak go nigdy nie lubiłam.
Mackenzie przeszła w końcu przez krzaki i zaczęła biec w kierunku drewnianego budynku. Przed budowlą stał czerwony van, a obok niego dwie osoby. Kobieta w czarnych, krótkich włosach, związanych w malutkiego kitka, zagorzale gestykulowała, a łysy mężczyzna z nieprzyjemną, pomarszczoną twarzą ewidentnie próbował jej coś wytłumaczyć.
- Caro! - oboje nagle spojrzeli w stronę przybyszów. Kobieta najpierw złapała się za usta, a potem podbiegła do dziewczynki i objęła ją mocno.
- Nic ci nie jest! Tak się martwiłam! Słyszeliśmy strzały i... - przerwała, gdy zobaczyła rodzeństwo, idące w ich kierunku. Mężczyzna błyskawicznie chwycił za pistolet i skierował na nich lufę.
- Kim jest ta dwójka? - warknął.
- Nie, oni... - zawołała Mackenzie, ale mężczyzna ją zignorował.
- Albo wiecie co, mam to w dupie. Czemu jesteście na mojej posiadłości i czemu miałbym was nie zabić?
Rodzeństwo spojrzało po sobie. Alcia zacisnęła usta, a Flynn zrobił krok do przodu i stanął między nią, a mężczyzną. Ten zawahał się na moment, a potem wycelował bronią prosto w jego serce.
- Lepiej to opuść, zanim popełnisz ogromny błąd.
- Caine... - zaczęła kobieta, dalej tuląc Mackenzie. Właściwie, obie kurczowo się obejmowały, z przerażeniem patrząc na całą sytuację. Mimo wszystko, nie wyglądały na zaskoczone.
Mężczyzna prychnął i zrobił krok do przodu z uśmiechem na twarzy.
- Jesteś bezczelny, dzieciaku. Nie będziesz mi groził na mojej posiadłości.
- Na razie jestem miły. Ale moja cierpliwość też ma granice - jego dłoń wylądowała na pasku, gdzie miał pistolet. Caine podszedł do nich jeszcze bliżej, tak że dzieliło go od Flynna zaledwie kilkanaście centymetrów. Przyłożył broń do jego skroni z grymasem na twarzy.
- Jebany... Słyszałaś, groził mi! Dalej chcesz sięgać po gnata, kutasie?! - wrzasnął mu prosto w twarz, plując przy tym raz po raz.
- Przestań, jest z nami dziecko...
- Spokojnie - zaczął Flynn, podnosząc dłonie. - Nie chcemy sprawiać kłopotów. Sądziliśmy jedynie...
- Mam gdzieś, co sobie sądziłeś! Wynocha, zanim...
- Emm, jeśli mogę coś wtrącić - Alicia podniosła niepewnie dłoń i stanęła obok Flynna. Caine zlustrował ją dokładnie wzrokiem. Aż zbyt dokładnie. - Jaki ty masz kurwa problem? - spytała tak spokojnie, że Flynn aż parsknął śmiechem. Nie tego się spodziewał.
- Bawi cię to?! - przycisnął broń, tak że chłopak musiał odchylić głowę.
- Albo wiesz co, nawet nie odpowiadaj. Ale tak na przyszłość - odwróciła się na pięcie i zaczęła iść przed siebie - jeśli masz celować do mojego brata i chcesz wyglądać groźnie to chociaż odbezpiecz broń.
- Gdzie idziesz? - spytał Flynn, podążając za nią wzrokiem, w czasie gdy Caine niepewnie opuścił pistolet i zaczął go oglądać z każdej strony.
- Na spacer. Narka! - zawołała, podnosząc rękę i pokazując znak pokoju. Po chwili schowała obie dłonie do kieszeni bluzy i żwawym krokiem ruszyła piaszczystą drogą. Flynn westchnął głośno i spojrzał na kobietę zwaną Caro, oszołomioną całą sytuacją. Dał jej chwilę na przetrawienie tego.
- Ona tak ma. Lepiej żeby się wkurzyła i poszła na spacer niż żeby zrobiła coś głupiego... - zerknął na Caina, który wrócił wpieniony do vana i obserwował ich z oddali. - Łatwo się denerwuje. Szczególnie o takie pierdoły.
- Chyba nie rozumiem...
- Ja też nie. Czasami mam wrażenie, że ona po prostu się wkurza o byle co, tak dla samej zasady.  A teraz, gdy ciepłe powitanie mamy za sobą...
- Dziękuję, że nic mu nie zrobiliście - przerwała mu kobieta. - Czasami zachowuje się jak dupek, ale w końcu to mój ojciec. Rodziny się nie wybiera... Oh, i dziękuję, że pomogliście Mackenzie i... Mackenzie, gdzie jest David?
Caro spojrzała na dziewczynkę, która w czasie ich rozmowy usiadła na drewnianym płocie kawałek dalej. Nie musiała otwierać ust - jej wzrok mówił wszystko.
- Przykro mi...
Mackenzie wzruszyła ramionami, a potem zeskoczyła z płotu i ruszyła do domu.
- Nie chcę być nietaktowny... Ale to w pewnym sensie sprawa życia i śmierci. Gdzie się wybieracie?
- My... Na wybrzeże. Moja siostra pojechała tam po brata Kenzie i jego dziewczynę. Od początku wiedziałam, że z tym dzieciakiem będą kłopoty. Geny ma niestety po dziadku...
- Możemy z wami pojechać? - przerwał jej, zanim zdążyła rozgadać się na dobre. - Al nie zawsze ma tyle zapału na spacerki, samochód to byłaby miła odmiana. Ah, właśnie! - puknął się w czoło i wyciągnął dłoń przed siebie. - Jestem Flynn, a moja humorzasta siostrzyczka to Alicia.
- Caroline. Mojego ojca już niestety poznaliście. W domu jest jeszcze moja mama, ledwo słyszy, więc trzeba mówić do niej głośno i wyraźnie. Lubi, gdy mówi się na nią Jenna i...
- Caroline - przerwał jej. - Możemy z wami jechać?
Kobietę zbiła z tropu nagła zmiana tematu, ale po chwili kiwnęła niepewnie głową.
- Jasne, chociaż w ten sposób możemy wam się odwdzięczyć.
- Dziękuję - uśmiechnął się, chwycił delikatnie jej dłoń i musnął ją ustami. - Powinniśmy ruszać, jeśli chcemy ją dogonić. Ma niezłe tempo.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Halucynowaa | WS | X X X